Zgodnie z rozkazem Gauleitera Dolnego Śląska Karla Hankego z 19 stycznia 1945 roku, w porozumieniu z dowództwem twierdzy Festung Breslau, rozpoczęto ewakuację ludności cywilnej miasta, szykując się do oblężenia. Nie było środków transportu, które mogły wywieźć 700 tys. ludzi w kilkanaście dni, a wobec zbliżającej się Armii Czerwonej dowództwo twierdzy chciało zredukować liczbę ludności przed zamknięciem miasta. W Breslau razem z napływającymi uchodźcami i robotnikami przymusowymi w tym czasie znajdowało się ponad milion ludzi.
Na drogi wyruszyło pieszo, przy kilkunastostopniowym mrozie, kilkaset tysięcy ludzi. Były to osoby niezdolne do pracy i walki, starcy i kobiety z małymi dziećmi. Nieśli skromny dobytek lub ciągnęli wózki. Wszystkie inne osoby objęte zostały obowiązkiem pracy, w tym chłopcy od lat 10, a dziewczynki od 12 roku życia. Do służby frontowej w „Festung Breslau” Gauleiter Hanke powołał też kobiety.
Już wkrótce, po wyjściu z twierdzy, rowy zapełniały się zwłokami starców i dzieci, którzy zamarzali, nie wytrzymując trudów marszu. Przez kilka tygodni życie straciło około 100 tysięcy ludzi. Kolumny takie szły dniami i nocami, by dotrzeć do odległych miast, gdzie można było ewentualnie znaleźć jakiś transport na zachód. W rejonie twierdzy wszelki transport był jedynie w gestii wojska. Wielu mocniejszych szło kilkaset kilometrów w kierunku zachodu, nie oczekując na transport.
Uchodźcy, którzy wcześniej uciekali z terenów wschodnich Niemiec w obawie przed Rosjanami, przyjmowani byli już w pierwszych dniach stycznia 1945 roku w pałacu w Sadowicach na krótki odpoczynek. Kolejni z „Festung Breslau” już nie mieli miejsca. Szli na zachód przy 17-25 stopniowym mrozie i umierali po drogach.
Żyjący w tym czasie w Sadowicach Niemiec, świadek historii, Felix Schön, obecnie mieszkający w Aachen, po latach opowiadał nam, jak wyglądała ta ewakuacja. Opowiadał, że zwłoki dzieci leżały przez kilka miesięcy po rowach i krzakach, że dopiero w maju 1945 roku, już po zakończeniu wojny, Rosjanie kazali mieszkańcom zbierać zarośnięte trawą zwłoki małych dzieci (tu opis daruję), które młody Felix sam pomagał wynajdywać. Zwłoki te pozbierane do worków zostały pogrzebane na cmentarzu przy ulicy Mireckiego w Kątach Wrocławskich. Przez wiele lat była to nieoznakowana zbiorowa mogiła i dopiero staraniem Jerzego Grendy udało się ustalić, czyj to pochówek. Dzisiaj miejsce to jest odpowiednio upamiętnione.
Dzięki informacji od Felixa Schöna, a staraniem Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Kąckiej oraz Zakładu Gospodarki Komunalnej w Kątach Wrocławskich, przy wsparciu władz gminnych, bezimienna dotąd mogiła została uporządkowana i oznaczona na pamiątkę tamtych wydarzeń.
Stanisław Cały