Kiedyś, przed laty we wrocławskiej galerii sztuki ludowej zachwyciły mnie kolorowe ptaki. Miały dość prostą formę, przyciągały malowanymi wzorami, śpiewały kolorami.
Mieszkając już w Kątach Wrocławskich, wypatrzyłam je znowu, wśród kwiatów i krzewów pewnego ogrodu. Okazało się, że twórca tych ludowych cacek jest mieszkańcem mojego miasteczka.
Teraz, po przeszło 20 latach, kiedy artysty brakuje na tym świecie, kiedy Ptasie Wizerunki (tak były nazwane) nie wylegują się na przydomowej trawie, zapragnęłam przywołać Jego postać. Dla miłośników Ziemi Kąckiej, dla kochających sztukę, dla młodych-napływowych. którzy mają pleść z miłością historię naszej gminy!
Syn Pana Władysława-Henryk z żoną Krystyną, nadal mieszka w tym samym domu, w którym po wojnie osiedlili się jego Rodzice.
– Ojciec przyjechał z rzeszowskiego. Najpierw mieszkaliśmy w Piotrowicach, później, w latach 50., zamieszkaliśmy w Kątach Wrocławskich.
– Właściwie mało pamiętam z moich relacji z ojcem, bo bardzo dużo pracował.
Utkwił mi w głowie np. taki incydent: jest zima, mam ok.7lat .Chłopaki ze szkoły wyciągnęli mnie na sanki. Zjeżdżaliśmy aż do zmroku z tzw. Księżej Górki w sośnickiej części parku. W pewnej chwili moje rozpędzone sanki wpadły wraz ze mną w drzewa i krzaki i rozpadły się w kawałki ,a ja ..cudownie wyszedłem z tego podrapany. W drzwiach naszego domu czekał zdenerwowany ojciec z grubym pasem.
– Tato pracował w kąckiej mleczarni do czasu, gdy miał tam wypadek…
Krystyna dodaje – Ojciec stracił oko przy wyparzaniu bańki na mleko. To był chyba 57rok? Pracował potem na budowie we Wrocławiu, trochę stróżował.
Pytam Henryka kiedy jego Ojciec zaczął tworzyć.
– To było zaskoczenie dla rodziny! Jak już przestał pracować, był na emeryturze, coraz więcej czasu zaczął spędzać w swojej szopce przy domu. Przynosił pnie, czasem takie po 1,5m ,gdzieś z lasu. Pytałem, po co ci to? A on, siekierka i sobie dziabał, ciosał. Malował też na drewnie, na paździerzach farbami olejnymi. Pełno miał słoiczków, mieszał te farby. Malował sceny z dzieciństwa, żniwa, wiejskie wesela. Radia lubił sobie posłuchać. Towarzyski, to za bardzo nie był…jakiś jeden kolega go odwiedzał. Czasem z rodziną się spotykał. Nie posiedział, tak przy kawie, nie pogadał. Szkoda mu było czasu!
–Czasem dawał jakieś prace do gminy, do Kątów. U nas też dużo stało w ogrodzie. Jakieś ptaki na takich wysokich nogach. Te kaczki, jak robił, to były w takim koszyku. Ten dziób miały taki długi. Stało to wszystko na dworze, poniszczyło się…
Wspomnienie Krystyny: Takie duże rzeźby czasem robił. Całą kapelę kiedyś wyrzeźbił! To ktoś zabrał, chyba do Holandii… A może do Krakowa…
– Jeździł ojciec do Warszawy, do Krakowa. Do niego też przyjeżdżali, zabierali te ptaki, te obrazy.
–Raz, ja-wspomina Henryk-zawoziłem taki duży obraz do Warszawy. Jak go wyciągnąłem. sznurek mi pękł. O matko jedyna! Spadł mi na nogi!
– Tyle tego było…i nic nie mamy!
Mnie również szkoda, że żadnej z prac w oryginale nie sfotografuję na pamiątkę…
Krystyna gdzieś znika i po dłuższej chwili pojawia się z…kaczką, właśnie taką w koszyku. Przypomniało jej się, że taka jedna, poraniona czasem, z podniszczoną szyjką, jeszcze była gdzieś za szafką.
–Jeżeli z kurzu sobie powycierasz…wiesz, już bardzo zniszczona…
Jestem wzruszona. Jestem szczęśliwa! To skarb dla naszego lokalnego muzeum.
Żegnam się z małżeństwem Państwa Sałdyków. Krystyna odprowadza mnie przed dom. Pokazuje ręką – To ojciec wszystkie te rynienki porobił. Te kule, to ogrodzenie. jeszcze w latach 70.
Patrzę na oklejone niebiesko-zieloną szklaną mozaiką przedmioty, które nie dały się czasowi.
Delikatnie wkładam ostatnią kaczkę do rowerowego koszyczka i prowadzę rower absolutnie nie dotykając pedałów.
Władysław Sałdyka zmarł na udar w czerwcu 1999 r. Miał 84 lata. Jego prace zakupiono do zbiorów we Wrocławiu, Jeleniej Górze i do wielu kolekcji w Polsce i poza granicami.
Wysłuchała i spisała: Hanna Jurowska-Kępa, Stowarzyszenie Miłośników Ziemi Kąckiej
Foto: autorka