Ciężkie są w tym roku żniwa, polegnięte zboża z powodu burz i brak widoku kombajnów przez kilka dni na polach, które nie mogły kosić mokrego zboża, skłaniają do refleksji, jaki będzie w tym roku chleb?
Z chlebem różnie bywało w powojennej historii Polski, nie zawsze dla wszystkich było pod dostatkiem, nie zawsze można było nabyć na miejscu.
Z domu rodzinnego wyniosłem zasadę: chleb trzeba szanować. Nie rozpoczynamy nowego bochenka, jak jeszcze jest choćby kromka z poprzedniego. U nas nie ma suchego chleba.
„Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla darów Nieba….
Tęskno mi, Panie…”
/Cyprian Kamil Norwid/
Pamiętam z młodości, jak mama piekła chleb w domu. Wstawała wcześnie, by z zakwasu przygotować rozczyn w drewnianej dzieży – był to wielogodzinny proces i wszystko ręcznie wyrabiane. Formowane bochny wkładało się do słomianych koszyczków do wyrośnięcia. Kto pamięta jeszcze taki domowy chleb jedzony ze świeżo zrobionym masłem i popijany maślanką, gdzie jeszcze pływały drobiny masła?! Każdy rozpoczynany bochenek przed krojeniem był przeżegnany znakiem krzyża.
W czasie wojny w okolicach Tarnobrzegu ojciec pracował w majątku ziemskim. Opowiadała mama, że do głębokiego wózka, gdzie ja maleńki leżałem, na dno wkładała kilka bochenków chleba i woziła na umówione miejsce do lasu dla partyzantów. Nikt z Niemców nie zwrócił na to uwagi. Niemieccy zarządcy majątku bywali przeważnie dzień, gdy nie mieli obstawy, bo w lasach była już silna partyzantka polska i rosyjska.
Kiedyś partyzanci zapowiedzieli mamie, że w nocy przechodzić będzie duży oddział przez wieś i potrzeba napiec dużo chleba. Mama od wszystkich kobiet we wsi pozbierała zakwas i wzięła się z kobietami za masowy wypiek chleba potrzebnego dla swoich chłopców z lasu. Wcześniej partyzanci dostarczyli mąkę z zarekwirowanego nocą Niemcom zboża.
Mieszkamy w połowie lat 50. XX w. w Solnej gmina Kobierzyce, w domu nie mamy pieca chlebowego. Wracam jesienią ze szkoły w piątek, a mama mówi: W sklepie nie starczyło dla wszystkich chleba, ojciec z pracy wróci wieczorem, bochenek i tak już jestem winna sąsiadce, trzeba pojechać do innej wsi… może uda się kupić. Ja jestem w domu najstarszy, mam ponad 12 lat, a dzieci jest pięcioro. Sąsiadka, która pożyczy rower, też by chciała, żebym kupił dla niej chleb. Biorę ten pożyczony rower, w którym co jakiś czas spada łańcuch i jadę do Pustkowa Żurawskiego, tam już też nie ma i nie będzie chleba do poniedziałku.
Wiem, że w Gniechowicach jest piekarnia, jadę tam. Od piekarni stoi już długa kolejka, ustawiam się i pytam kiedy będzie chleb? trzeba czekać bo się piecze. Czekam, kolejka się zmniejsza, ale kilka osób przede mną chleba zabrakło. Pytam czy będzie jeszcze? tak, ale muszą upiec nowy. Bez chleba do domu wrócić nie mogę, czekam wraz z innymi. Jest ciepły jesienny dzień, ale powoli zmrok zapada.
Odczekałem, wchodzę do sklepu i myślę, ile mogę wziąć, wezmę sześć dwukilogramowych okrągłych do siatek po trzy z każdej strony kierownicy, dwa bochny są przecież do oddania.
Przez wieś Gniechowice przejechałem, bo jakieś światła od domów były, dalej drogi nie widać, ciemna noc, jechać się nie da, mam 12 kg na kierownicy. Prowadzę rower, za Żurawicami droga wysypana żużlem z cukrowni i nic nie widać, drzewa pojawią się dopiero na poboczu za kilka lat. Jak zbaczam z drogi wyczuwam trawę, więc odbijam na przeciwny kierunek. Do domu docieram bardzo późno, mama jest zdenerwowana gdzie się podziewałem, a ja dumny pokazuję, co zdobyłem.
Po latach mieszkając już Gniechowicach społecznie działałem przy Gminnej Spółdzielni w Kątach Wrocławskich, nadzorując zaopatrzenie jako członek Wiejskiego Komitetu Członkowskiego. Po kontrolach, jadąc do pracy we Wrocławiu, zanosiłem protokoły do Wojewódzkiego Związku Gminnych Spółdzielni, informując o brakach w zaopatrzeniu.
Brakowało mąki i to był główny problem. Pracownicy Państwowych Gospodarstw Rolnych dostawali deputat w postaci zboża, zawozili to do młyna w Zachowicach lub Okulicach, a mąkę dostarczali do piekarni otrzymując talony na chleb. Przelicznik był prosty: 1 kg chleba za 1 kg mąki, żadnych opłat za wypiek, wszystkim się kalkulowało.
Z chlebem dalej bywało różnie, nie zawsze można było dostać, sprzedawczynie pod ladą trzymały dyżurne pół chleba na wypadek, gdybym przyszedł, żebym nie mógł zarzucić im, że chleba nie ma.
W końcu jeden z kierowników GS, któremu podlegał sklep, zapewnił mnie, że chleb w Gniechowicach będzie w wystarczającej ilości i problem się skończy. Nie wiedziałem jak to zrobi, a okazało się, że kupił piekarnię i problemy na jakiś czas ustały.
Piekarnia w Gniechowicach jest już w kolejnych rękach, ciągle modernizowana piecze znakomite pieczywo cukiernicze i chleby w różnych gatunkach.
Niejednokrotnie będąc za granicą przez długie miesiące tęskniło się za polskim chlebem. Jadąc do Maroka zabrałem dwa bochenki i odwiedzając znajomych Polaków przynosiłem po kilka kromek.
Pracując przed laty we Włoszech każdy kto jechał do Polski na krótki pobyt przywoził dla pozostałych po bochenku z piekarni w Gniechowicach. Smak polskiego chleba pamiętało się wszędzie.
Na ostatnie Boże Narodzenie rodzina mojej mamy, żyjąca na Ukrainie , przywiozła bochen chleba z jej rodzinnego domu wypieczonego wg starych przepisów, to była uczta.
Stanisław Cały
Permalink
Racja.
Piekarnia GS na zapleczu w Katach w Rynku (p. Rogalinski), piekla te 2 kilogramowe chleby po 8 zl za bochenek. W sklepie pani sprzedawczyni kroila na polowki i na cwiartki. To byla jedyna forma sprzedazy chleba za wczesnego Gomulki. Pozniej piekli tez te podluzne chlebki.
Rownoczesnie prywatna inicjatywa piekla takze chcleb i bulki pszenne po 50 gr. Stopniowo pojawialy sie tez slodkie bulki.