Pod koniec 1942 roku Ludowy Komisariat Obrony zabronił używania wcześniej stosowanych bakelitowych zakręcanych nieśmiertelników, które zawierały dwie kartki: z danymi żołnierza i kontaktem do bliskiego, którego należało powiadomić w razie zgonu. Po śmierci żołnierza jedną kartkę zabierano do wpisu na listę strat, a druga w kapsule pozostawała przy ciele zmarłego.
Stalin jednak swoim rozkazem zmienił ten system i jedynym dokumentem o śmierci była wyjmowana z ubrania zmarłego papierowa książeczka czerwonoarmisty. Tak więc przy ciele nie pozostawał żaden dokument umożliwiający identyfikację żołnierza. Z tego też powodu żołnierze często znakowali rzeczy osobiste: na metalowych łyżkach robili napisy, wyszywali swoje dane na odzieży i chowali karteczki w łuskach po nabojach, by po śmierci nie zostać bezimiennymi.
Na Kąckim cmentarzu widzimy z jednej strony nagrobki z nazwiskami – to oficerowie, a z drugiej tylko powtarzający się napis: НЕИЗВЕСТНЫЙ – NIEZNANY. Pośród nieznanych jednak odnajdujemy mogiłę Polaka, którego jakoś dało się zidentyfikować – widać zadbał o to za życia. W części, gdzie pochowani są oficerowie, odnajdujemy drugą mogiłę Polaka, również z napisami polskimi.
Świadczy to o tym, jakie podejście miała władza radziecka do szeregowych żołnierzy. Na front często byli wysyłani słabo wyszkoleni i źle wyposażeni młodzi ludzie różnych narodów. Dopiero od stopnia sierżanta przydzielane były nieśmiertelniki.
W jednej z nieoznaczonych mogił pochowany jest mąż kuzynki mojej mamy, który został wcielony do Armii Czerwonej przechodzącej przez Kresy. Po wojnie mieszkająca na Ukrainie żona zabitego na zapytanie otrzymała ze stosownego urzędu lakoniczną wiadomość: „zginął w okolicach Kątów Wrocławskich”. Tak więc w mogiłach pod czerwoną gwiazdą może być pochowany niejeden Polak.
Stanisław Cały