Tematem niniejszego opracowania jest przegląd sklepów, gastronomii i zakładów usługowych funkcjonujących w Kątach w latach 50.,60. oraz późniejszych. Jest to wersja, która przytacza ówczesną rzeczywistość .Zawarto w niej, między innymi, wspomnienia Jana Cisły, Jana Krzaczka i autora tego opracowania Pewne zniekształcenia mogą wynikać ze sposobu indywidualnego postrzegania tamtego czasu. Zasadniczą rolę w tego typu przekazach odgrywa pamięć ludzka. Przy opracowywaniu tego artykułu autor korzystał wyłącznie z przekazów ustnych
Kącki handel, usługi i gastronomia zlokalizowane były zasadniczo w Rynku i jego bocznych uliczkach .Wyjątek stanowiły dwa lokale gastronomiczne odległe od centrum o około 2 km. Pierwszy z nich to bar Oaza przy autostradzie, a drugi to bar na dworcu kolejowym.
Bar Oaza był lokalem gastronomicznym, który wg mnie zdecydowanie zasłużył na miano kultowego. Umiejscowiony był z dala od centrum przy zjeździe na autostradę w kierunku Wrocławia. W tamtych czasach ta dwupasmowa betonowa trasa, wtedy bardzo słabo uczęszczana przez pojazdy samochodowe, była w powojennej Polsce jedyną chyba tego typu drogą , jeszcze pod Szczecinem była podobna trasa, którą nazywano autostradą. Powstały przy niej lokal ,śmiem powiedzieć, był jedynym tego typu w regionie od Legnicy przez Wrocław do Opola. Tutaj serwowano między innymi luksusowe alkohole, jak i kurczaki z rożna elektrycznego (na tamte czasy to była niesamowita nowość w gastronomii), czy prozaiczne flaki lub golonkę, Trochę to brzmi przaśnie, ale w tamtych czasach to było „coś” i to przyciągało klientów. Tutaj Polski Fiat pobił rekord świata w ciągłej jeździe na dystansach 25 i 50 tyś km. Ówczesna propaganda PRL-owska piała z zachwytu. Obecni byli oprócz władz regionu i sportu motorowego ówczesnej Polski zaproszeni goście, sportowcy branży motorowej, biorący udział w biciu rekordu zawodnicy jak p.p. Zasada, Jaroszewicz czy p. Varisella, a także redaktorzy sportowi jak między innymi p. Ciszewski. To było święto i niezła okazja do pochwalenia się przed Polską i światem zdobytym rekordem, który tu padł. Była to też niezła promocja Kątów, ale czy właściwie wykorzystana?. Nie wiem, czy ówczesne władze zdawały sobie z tego sprawę. Liczyło się wtedy tylko „tu i teraz”. To wydarzenie nie miało większego wpływu na miasto. Pozostał jedynie później po latach postawiony oryginalny pomnik tamtego wydarzenia w postaci kamiennego granitowego Fiata 125p w skali 1:1, który można podziwiać na stacji paliwowej BP z infrastrukturą dla podróżnych czyli Miejscem Obsługi Podróżnych-MOP. Oryginalny, kamienny pomnik fiata 125 jest chyba jedynym tego typu obiektem w Polsce, by nie zaryzykować, że i w Europie, chętnie fotografowanym przez zatrzymujących się w tym miejscu.
Po latach działalności gastronomicznej usłyszeliśmy nagle, że „Oaza” się spaliła. Był wielki żal. Pojawiły się modne teraz teorie spiskowe. Tak jak niespodziewanie „Oaza” powstała, tak wręcz niepostrzeżenie zniknęła. Nie poszła w ślady mitycznego feniksa i powtórnie się nie odrodziła .Feniks z rzeźby na rynku kąckim, który ciągle straszy, że się odradza z pożogi ,nie był dla niej niestety impulsem, by się odbudować. Tak jak w życiu-coś powstaje, coś znika.
Drugim barem, również odległym od centrum, był bar na dworcu. Zdecydowanie inna kategoria niż Oaza. Także inna klientela i jadłospis. Prowadził go p. Okal, którego bywalcy przezywali Mońkiem. Ta ksywa, używana w dobrym tego słowa znaczeniu, określała jednoznacznie o kim mowa i o jaki bar chodzi. Gastronom z konieczności czy z powołania? Trudno jednoznacznie zawyrokować. Zawsze stojący za kontuarem w czystym białym kelnerskim kitlu. W tamtych przaśnych czasach u Mońka się nie zawiodłeś. Gwarancja wypicia piwa i zjedzenia bigosu, kiełbasy, parówki z wody lub czegoś z zimnego bufetu była pewna. Było to proste jedzenie tak jak nieskomplikowane było życie bywalców. Pan Moniek to był gość przez duże G, który się starał o dobre produkty do jadłospisu w tamtych trudnych czasach, a jednocześnie był stanowczy w zapobieganiu awantur .Konsumenci awanturujący się nie byli obsługiwani. Proste rozwiązanie, ale do tego trzeba mieć przysłowiowe jaja. Święci tam nie przychodzili. Zdecydowanie najwięcej było takich, co wpadali coś przekąsić i wypić piwo. Część z nich była w pracy i po piwku wracała z powrotem, a to już nie podobało się kierownikom okolicznych firm. Teraz jest to nie do pomyślenia. Jedno było pewne, takiego baru dworcowego serwującego piwo z beczki nie było nigdzie w regionie. Bar ten miał swój urok związany z atmosferą panującą w nim. Niebagatelną w tym rolę odgrywała osobowość pana Okala vel Mońka.
Wróćmy jednak do Centrum, zaczynamy od ulicy Świdnickiej,(tak samo nazywanej przed wojną)
Na początku mamy budynek Banku Spółdzielczego, który funkcjonuje do dzisiaj, lecz w innej siedzibie. Dalej GS-owska wytwórnia oranżady i wody gazowanej. Dalej dom, w którym znajdowała się restauracja „Pod Papugą” prowadzona przez panów Niciarza i Garaszczuka. Później w tym miejscu powstał sklep z obuwiem, a następnie sklep meblowy, który został przeniesiony na piętro byłego kościoła ewangelickiego obok Ratusza. Jak widać, już na początku, rotacja w przebranżawianiu się lokali użytkowych była spora. Wystarczyło opuścić Kąty na jakiś czas, by po powrocie zastać w tym miejscu sklep o innym profilu.
Idąc dalej Świdnicką napotykamy po prawej stronie znany kącki zakład fotograficzny prowadzony przez małżeństwa Danielewiczów.
W Rynku przed wojną stał pomnik rycerza Rolanda. Upamiętniono w ten sposób poległych w pierwszej wojnie mieszkańców. Po wojnie miejsce Rolanda zajmuje Świerczewski, którego zdjęto w wolnej Polsce i zastąpiono feniksem, który odradza się z popiołów symbolizując nowe powojenne życie powracających na te tereny osadników. Ten feniks jest tak uniwersalnym symbolem, że mógłby stanąć zapewne w każdym mieście Ziem Odzyskanych i nikt by nie zaprotestował. Jako kątczanin wyobrażałem sobie na tym cokole np. postać ściśle związaną z naszym miastem. Tak na marginesie Roland w Środzie Śl. stoi do dzisiaj i nikomu to nie przeszkadza.
W kamieniczkach zachodniej pierzei Rynku funkcjonowały kolejno od lewej: warsztat naprawy sprzętu domowego, zakład krawiecki pana Kuneckiego, sklep warzywa-owoce-słodycze pana Laskowskiego, a później w jego miejscu cocktail bar Niespodzianka prowadzony przez panią Plechoć. Po latach w tym miejscu swój sklep z galanterią odzieżową zaczęła prowadzić pani Borek.
Następnie napotykamy na dawny zakład fryzjerski p. Noculaka. Fryzjer istnieje w tym miejscu do dzisiaj.
Następnym lokalem handlowym była piekarnia pana Grendy, ojca pierwszego prezesa Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Kąckiej. To stąd w tamtych latach pochodziły bardzo dobre wyroby piekarnicze.
Poruszamy się tą stroną i wchodzimy na istniejący jeszcze przed wojną sklep mięsny z masarnią i rzeźnią na zapleczu przejęty po 1945 roku przez Gminną Spółdzielnię Samopomoc Chłopska. Na zewnątrz kamienicy sklep ten wyróżnia przedwojenna ceramika w kolorze zielonym, która znajdowała się także wewnątrz sklepu, gdzie oprócz niej były zainstalowane kamienne lady i rzędy haków do wieszania mięsa i wędlin. W latach powojennych i późniejszych pozostałe po dawnym właścicielu elementy wystroju i techniczne wyposażenie długo jeszcze służyło nowemu użytkownikowi, jakim była GS. Wyroby z tej masarni były najlepszymi swego czasu w mieście.
Aktualnie w tym miejscu sklep mięsno-wędliniarski prowadzi pan Piotrowicz, który, dba o jego bardzo dobre zaopatrzenie.
Wracamy następnie na stronę południową Rynku, od strony której jest aktualne wejście do Ratusza .
Tu w miejscu obecnie funkcjonującej drogerii i sąsiadującego z nią sklepu medyczno-rehabilitacyjnego funkcjonował poprzednio sklep odzieżowy.
Następnie przechodzimy obok sprzedaży pieczywa z piekarni należącej do pana Bąkowskiego. To stąd pochodzi, jak twierdzą kupujący, najlepszy chleb w mieście .
Kierujemy się dalej ku kompleksowi nowej powojennej zabudowy z lat 60-tych. Tutaj, gdzie obecnie znalazł miejsce sklep Hallo, przeniesiony z dawnego kościoła ewangelickiego oraz bank PKO, mieściła się słynna restauracja „Czardasz”, która była miejscem chętnie odwiedzanym przez miejscowych jak przyjezdnych, oferując urozmaicony jadłospis z obficie zaopatrzonym bufetem w różnorakie trunki i przekąski. Jakości temu lokalowi dodawała miła obsługa kelnerska .Tutaj odbywały się słynne dancingi. Do tańca przygrywał zespół muzyczny, wywołując wśród klientów sporo wrażeń w tamtej szarej PRL-owskiej rzeczywistości.
Kierujemy się w stronę obecnej ul. Okulickiego dawniej Nowotki, gdzie po kilkudziesięciu krokach trafiamy na jedną z ładniejszych przedwojennych kamienic kąckich, w której ulokowano kiedyś sklep motoryzacyjny. Tam się nabywało między innymi motocykle produkcji rodzimej WFM, WSK, czy motorowery Ryś lub Komar. Obecnie mieści się tutaj sklep z artykułami elektrycznymi i sprzętu gospodarstwa domowego.
Po drugiej stronie ulicy w odległości kilkudziesięciu metrów stoi cofnięty nieco od ulicy samotny pawilon PRL-owskiej konstrukcji, w którym można nabyć szereg artykułów gospodarstwa domowego, chemię gospodarczą i wiele innych potrzebnych rzeczy codziennego użytku.
Mówiąc o lokalach gastronomicznych Kątów należałoby wspomnieć o kawiarni Ratuszowa mieszczącej się w podziemiach Ratusza. Lokal posiadał swoisty jak na tamte czasy charakter. Tu się wpadało na kawę, także mrożoną, lampkę brandy lub kieliszek likieru czy wódki .Tutaj , w czasach Gierka, podawano do stolika Coca Colę w charakterystycznej oryginalnej szklanej butelce. Ciekawostką na tamte czasy był świecący na czerwono pierwszy neon w mieście z napisem „Kawiarnia Ratuszowa”.
Jesteśmy ciągle w Rynku, lecz udajemy się na stronę wschodnią. Rozpoczynamy od apteki na rogu z ul. Barlickiego. Ta przedwojenna apteka w dalszym ciągu pełni swoją rolę. Usytuowana w ładnej kamienicy z wieżyczką już 75 lat służy mieszkańcom od czasu przyjazdu pierwszych polskich osadników.
W miejscu obecnej siedziby banku Santander był sklep z artykułami elektrotechnicznymi i zmechanizowanego sprzętu domowego.
Jesteśmy przy piekarni z ładną elewacją jak i wnętrzem należącą do pana Grabarczyka Dawniej to była przedwojenna piekarnia uruchomiona ponownie po 1945 roku przez Gminną Spółdzielnię SCh. W jej sklepiku tuż obok bardzo często sprzedawano gorący chleb na przysłowiowym pniu.
Kierujemy się w kierunku styku z ul. Okulickiego. Tutaj sklep ogólno-spożywczy prowadziła pani Bednarska. W tamtych czasach wielkim wzięciem wśród amatorów tanich trunków cieszyły się wina „patykiem pisane”, a pochodzące z nieodległej przetwórni owocowo-warzywnej w Pietrzykowicach. Zawarta w nich siarka niejednemu młodemu organizmowi nie wyszła na dobre.
Powracamy na północną stronę rynku w pobliże ul. Barlickiego i tutaj, gdzie znajduje się bar z domowym jedzeniem u Zosi, była druga siedziba sklepu mleczarskiego oferującego mleko luzem z baniek 30 litrowych do kanek klientów. Prowadzącym sklep był pan Orzechowski, który podliczał klientów zawsze z pamięci i to precyzyjnie bez pomyłek.
W miejscu dzisiejszej kwiaciarni działał przez kilkadziesiąt lat znany kącki zakład fryzjerski pana Cicheckiego, dziadka obecnego prezesa SMZK.
W aktualnie prosperującej drogerii przed laty swój biznes posiadał pan Szwajka u niego mieszkańcy zaopatrywali się w warzywa i owoce.
Przechodzimy do rogu z uliczką Magistracką. Tu usytuowana była restauracja „Nad Bystrzycą”, gdzie ówcześni smakosze wódki na kieliszki, piwa kuflowego, zimnego bufetu z PRL-owskim menu i prawdziwej GS-owskiej kuchni, mogli przez pewien czas przenieść się w inną rzeczywistość zaprawioną alkoholem ,niesamowitym gwarem nie rzadko awanturujących się klientów, niepowtarzalną mieszanką knajpianych zapachów składających się z gryzącego dymu podłych papierosów, oparów gorzały i zapachów pieczeni, ziemniaków , flaków lub jarzynowej. Nie wspomnę, że takie często ponawiane wizyty mężów i ojców w tym lokalu, o swojsko brzmiącej nazwie, generowały w niektórych rodzinach morze łez.
Po drugiej stronie rogu Rynku z ul. Magistracką, prowadzącą kiedyś do Domu Kultury a obecnie Gminnego Ośrodka Kultury i Sportu, a przed wiekami do zamku kąckiego, napotykamy kolejny znany kącki sklep warzywa-owoce i słodycze prowadzony przez pana Kowalskiego z małżonką. Tu między innymi można było nabyć tzw „ciepłe lody”, przysmak składający się z waflowego kubka wypełnionego spienioną słodką masą o temp. otoczenia przypominającą lody. Był to rodzaj dzisiejszego ptasiego mleczka, lecz o gorszym wykonaniu. Mamy dla swoich pociech w obawie przed przeziębieniem po zwykłych lodach, chętnie „odfajkowywały” zachciankę malucha kupując mu taki „Ersatz”.
Przechodzimy dalej mijając dawną pijalnię piwa pana Kunikowskiego, a lata później też pijalnię, lecz już nieco zmodernizowaną prowadzoną przez pana Kałkowskiego.
Po kilkunastu krokach napotykamy kiosk ruchu umieszczony w kamieniczce przy Rynku prowadzony przez pana Szpilkę. Niezapomnianym zapachem, który towarzyszył kupującym , była mieszanka pochodząca z druku prasy codziennej, ilustrowanej, broszur, książeczek, papierosów, środków higieny, czy tanich proszków do prania. Pan Szpilka codziennie swoim Simsonem produkcji DDR, przywoził do swojego kiosku prasę docierającą na kącki dworzec kolejowy pociągiem. Krążyła o nim anegdota, jak kiedyś zdarzyło mu się złapać tzw kapcia to kupił po prostu nowy motorower. Będąc z techniką na bakier a posiadając pieniądze, nie był kompletnie zainteresowany naprawą.
Następnym sklepem po kiosku pana Szpilki był przedwojenny sklep mięsny, w którym po wojnie miejsce między innymi znalazła pierwsza siedziba sklepu mleczarskiego kierowanego przez pana Orzechowskiego
Idziemy dalej w kierunku ul Sikorskiego i zastajemy następny sklep z branży warzywa, owoce, słodycze i papierosy prowadzony przez panią Zielińską. Na ladzie jej sklepu stał także rzucający się w oczy rząd szklanych słoików wypełnionych drobnymi cukierkami, prym wśród których wiodły orzeszki arachidowe oblane słodką glazurą . To one najczęściej znajdowały nabywców wśród dziecięcej klienteli. Niezapomniane były również miętowe pastylki z cukru pudru charakterystycznie rozpuszczające się w ustach.
Ciągle poruszamy się Rynkiem i dochodzimy do rogu z ul. Parkową, gdzie przed laty znajdował się prowadzony przez Gminną Spółdzielnię Samopomoc Chłopska sklep spożywczy o nazwie „Tęcza”. W tym samym miejscu był także sklep chemiczny a dzisiaj ponownie miejsce znalazł sklep spożywczy, którego właścicielem jest pan Ilnicki.
Przenosimy się na drugą stronę ul. Sikorskiego, gdzie obecnie umiejscowiony jest gabinet rehabilitacyjny pana Jasińskiego. Tam kiedyś była księgarnia. Idziemy dalej w kierunku figury Nepomucena. Po paru krokach napotykamy na lokal, gdzie przed dziesiątkami lat mieściła się nieduża masarnia, w której pan Rusiecki oferował między innymi wyśmienitą pasztetową. Później w tym miejscu zadomowił się sklep rybny.
Przechodzimy na drugą stronę ulicy. W miejscu teraźniejszego sklepu hydraulicznego pana Poterałowicza pan Kunikowski przed laty posiadał małą knajpkę, gdzie można było strzelić przysłowiową setę i galaretę oraz napić się piwa czy oranżady.
Idziemy w pobliże pomnika Nepomucena przy kościele. Dawniej w tym domu obok pan Wołosz posiadał zakład krawiecki.
Wychodzimy ze starej części miasta przez średniowieczną, nieistniejącą już, bramę Świdnicką. Tuż obok na rogu znajdował się przedwojenny Gasthaus „Pod czarnym orłem”, na zapleczu którego w latach 50. i późniejszych wytwórnię oranżady posiadał pan Janicki. Znawcy twierdzili, że tajemnicą dobrej jakości jego napojów była zwiększona ilość dwutlenku węgla dodawana w procesie saturacji. Posiadał on środek transportu w postaci trójkołowego (koło pojedyncze z przodu) samochodu chyba francuskiej produkcji.
Pozostajemy na ulicy Mireckiego, przed wojną Wszemiłowickiej, i idziemy w kierunku cmentarza, gdzie na rogu z ul. Zwycięstwa „lody kręci” pan Kuźma. Poprzednio była tam piekarnia tego samego właściciela, a jeszcze wcześniej sklep tzw. żelazny, w którym kupić można było techniczne wyroby i narzędzia do produkcji rolniczej, rzemieślniczej, czy prac przydomowo-ogrodowych itp.
Wiadomości zebrał i opracował Zbigniew Kuriata